Zawsze wydawało mi się, że mam zdrowe poczucie własnej wartości.
Że doceniam siebie, że uważam się za wartościową.
Na pytanie o miłość do siebie, na pewno odpowiedziałabym, że ją mam.
Myślałam o sobie jako o osobie zorganizowanej, “ogarniętej”, z zasobami i możliwościami, takiej, która sobie radzi.
Słowo klucz: myślałam.
Bo dopiero zaczynając głębszą pracę z ciałem, zauważyłam, że moje ciało opowiada zupełnie inną historię.
Chronicznie napięte i uniesione ramiona, napięta szyja, zaokrąglone barki.
Napięcia, napięcia, napięcia.
Napięcia, które są reakcją ciała na (prawdziwe lub percypowane) zagrożenie.
I dopiero przyglądając się temu i otwierając się na to, by zacząć słuchać historii, które opowiada moje własne ciało, zrozumiałam, że miłość do siebie nie ma nic wspólnego z pewnością siebie, z kognitywnym uważaniem siebie za wartościową.
A moje poczucie własnej wartości wypełnione było robieniem; gonieniem, zdobywaniem, osiąganiem, ogarnianiem, próbowaniem.
Ale czym jestem bez całego tego działania? Co myślę o sobie? Jak czuję się ze sobą?
Moją odpowiedzią było: nie czuję.
Mój self-love okazał się więc kognitywnym zadowoleniem z siebie i efektów, jakie osiągam swoimi działaniami.
Dopóki działam, dopóki pozostaję w ruchu — pozostaję wartościową.
Jest (powierzchowny) self-love, jest samoopieka, jest uważność na siebie.
Problem zaczyna się, gdy przestaję działać, gdy się zatrzymuję.
Bo wtedy okazuje się, że gdzieś z tyłu została też ta wartość.
Zamiast życzliwości, pojawia się krytyk.
Zamiast spokoju, pojawia się rosnący niepokój.
Zamiast czułości do siebie, pojawia się niezadowolenie i rosnąca frustracja.
Moja miłość do siebie była więc niczym innym jak schematem w mojej głowie, zmieszanym z samooceną.
Ale nie była (u)czuciem.
Nie była czymś, co czułam w ciele.
Nie była czymś, do czego miałabym dostęp, niezależnie od wszystkiego.
Była ulotna, powierzchowna i warunkowa.
I to rozpoznanie jest jedną z największych wartości, jakie dała mi praca z ciałem — świadomość, że głowa i ciało nie zawsze opowiadają tą samą historię.
I jeśli te historie się różnią, prawda zazwyczaj jest bliżej ciała.
Dzisiaj dzielę się więc z Tobą metodą, która ogromnie pomogła mi w znalezieniu życzliwości dla siebie — niezależnie od moich działań i ich efektów.
Praktyką, która pozwoliła mi skontaktować się ze wszystkimi częściami siebie — również tą, która czuje to ciągle obecne zagrożenie, które nie pozwala jej odpuścić, zwolnić, przestać. I tą, która w związku z tym — tak boi się zatrzymać.
Inner Relationship Focusing to proces terapeutyczny, z którego twórczynią miałam przyjemność mieć zajęcia, a tym samym poznać (i praktykować) tą metodę głębiej. To wspaniała, wielopoziomowa praktyka samoopieki.
Taka, która zachęca do tworzenia relacji z własnymi uczuciami i emocjami, także trudnymi, i jest formą pracy z częściami (parts-work), która pozwala nam tworzyć (wewnętrzne) relacje z wieloma wersjami siebie, umożliwiając usłyszenie każdej z nich.
W oparciu o założenia IRF, dodając również praktyki somatyczne, praktyczne ćwiczenia i osadzając całość w czułym samopoznaniu — stworzyłam (Embodied) SELF-LOVE TOOLKIT.
To mini e-book (wypełniony narzędziami, stąd nazwa toolkit), i delikatny proces, który uczy, krok po kroku, nawiązywania kontaktu z własnym wnętrzem w sposób pełen samowspółczucia i samożyczliwości, tworząc piękny fundament wspierającej relacji ze sobą i zapraszając do self-love i kultywowania miłości do siebie.
Ponieważ zależało mi na tym, aby ten produkt był finansowo dostępny dla każdego — jest w cenie, która odzwierciedla tą intencję, a nie wartość tego, co znajdziesz w środku. <3
Mówię w nim dokładnie o tym, co musisz wiedzieć. Tylko (i aż) to, co o miłości do siebie musisz usłyszeć. Jeśli rezonują z Tobą moje maile i treści — to SELF-LOVE TOOLKIT jest dla Ciebie.